Poczułam przypływ energii, więc chwyciłam za miotłę i trochę posprzątałam na blogu. Chcę przy tym z dumą podkreślić, że roweru odkurzać nie musiałam, bo sezon zaczęłam już po pierwszych roztopach w styczniu. Dowody rzeczowe dorzucę jutro. Zakładanie dwóch par spodni, skarpet i rękawiczek*, odkuwanie lodu z hamulców i niekontrolowane poślizgi się opłaciły. Wiosenne wichury i opady w zeszłym tygodniu były naprawdę miłą odmianą po lutej zimie, którą - niech bogom będą dzięki - mamy za sobą, alleluja.
Od Dnia Wagarowicza nie można narzekać na pogodę (tfu, tfu na psa urok!), ale wiem, że dla niektórych temperatury w okolicach 10 stopni nadal są wysoce podejrzane. Porada tygodnia: zimno? No to trzeba szybciej pedałować. Kondycja nie teges? Zadbajcie o uszy. Mnie w tym tygodniu dodatkowo grzeje Roisin Murphy i "Ruby Blue".
* Wiem, wiem, trzeba było sobie kupić ciepłe galoty dla rowerzystów. Święta jednak skutecznie wydrenowały portfel, a Gwiazdor jakoś nie dał się przekonać do pomysłu nabycia drogą kupna termoaktywnej bielizny, choć mało seksownej, to jednak chroniącej dupsko przed odmrożeniami. Poza tym przyznam, że bawiło mnie sprawdzanie, ile ciuchów można na siebie włożyć, nie ograniczając przy tym znacząco swobody ruchów. Okazało się, że całkiem sporo.
** Nie, nie namawiam nikogo do samobójstwa i jeżdżenia ulicą z nastawioną na całą epę muzyką. Zdrowy rozsądek jest wysoce w tej kwestii wskazany. Wysoce! Podłączam swój system nerwowy do empetrójki, gdy jestem na ścieżce rowerowej albo gdy jadę chodnikiem.***
*** Tak, przyznaję - bywa, że jeżdżę po chodnikach. Bo choć polscy prawodawcy wreszcie dostrzegli, że jazda ulicą w czasie ulewy, to sport ekstremalny, to niestety nie wzięli pod uwagę, że jazda polskimi ulicami po polskiej zimie w towarzystwie polskich kierowców, to już prawdziwe balansowanie na krawędzi.
No comments:
Post a Comment