Thursday, March 31, 2011

2 kwietnia z SRM do Lusowa


Sekcja Rowerzystów Miejskich zaprasza najbliższą sobotę na wycieczkę nad Jezioro Lusowskie: "Zbiórka tradycyjnie o godz. 10.30 w parku Sołackim przed hotelem Meridian.

Trasa wycieczki pobiegnie przez Ogrody, Las Marceliński, Skórzewo, a następnie przez Batorowo do Lusowa. W Lusowie planowany jest dłuższy postój nad malowniczo położonym Jeziorem Lusowskim."

Sprawdźcie szczegóły i chodźcie na rower :)

[Aktualizacja: 31.03. o 16:17] Prognoza pogody na sobotę

Kobiety do rowerów

Gdy zanęcałam do zamiany MPK albo blachosmroda na rower, radziłam, żebyście sobie odpuścili samodzielne machinacje przy "bajku" i dali zarobić porządnemu warsztatowi rowerowemu. Nie wycofuję tego - profesjonalny przegląd dobra rzecz. Można by jednak do planów na ten sezon dołożyć zdobycie przynajmniej podstawowej wiedzy o mechanice pojazdu, na którym się codziennie przemieszcza. Skąd wziął mi się taki pomysł? Przez ostatni tydzień jeździłam z opadającym siodełkiem. Opady nie były na szczęście gwałtowne, za to denerwująco systematyczne. Na przestrzeni 10 km siodełko zjeżdżało na tyle nisko, że musiałam złazić z roweru i je podnosić. I już miałam się wybrać do serwisu, gdy wreszcie przyjrzałam się dynskowi mocującemu sztycę i sama go dokręciłam. Przy okazji zgniotłam sobie palec, ale i tak jestem zadowolona z efektu. Już mi nie opada. Siodełko. Gdybym poszła z tą duperelą do warsztatu, panowie z Bicykla z pewnością znowu darliby łachę, ale nie w tym rzecz ;)

W sezonie nawet drobna naprawa roweru w warsztacie trwa kilka dni. Dla mnie to tak wielka strata czasu, że aż chce mi się płakać. Z drugiej strony majsterkowania nikt mnie nie uczył, bo na zetpetach kazali mi siekać warzywa na sałatkę. Z nożem więc sobie radzę, ale z kluczami i śrubokrętami już nie. Z tego powodu wymiana dętki, regulacja hamulców albo centrowanie kół chwilowo przekracza moje wyobrażenia. Nie tylko ja tak mam. Wiele rowerzystek, a śmiem twierdzić, że i rowerzystów*, nie umie wykonać podstawowych napraw. Można z tym sobie radzić na różne sposoby, np. na każdą wycieczkę zabierać chłopa z narzędziami. Niestety P. konsekwentnie odmawia, pytając za każdym razem podejrzliwie, czy naprawdę chcę, żeby wyzionął ducha.** Można też przekroczyć własne wyobrażone lub rzeczywiste ograniczenia i się zwyczajnie naumieć.

Tak w zeszłym roku postanowiła zrobić grupa rowerzystek z Warszawy. Akcję nazwano wdzięcznie "Zębatka".




Piszę o tym w nadziei, że ktoś podchwyci i zorganizuje podobną akcję w Poznaniu. Pomysł gotowy, do wzięcia, rozszerzenia i zmodyfikowania. Były to 5-godzinne warsztaty wyłącznie dla dam.*** Panie uczyły się m.in. łatać dętki, rozkręcać koło, wymieniać szczęki hamulcowe i odpowiednio konserwować rower. Jak wynika z programu, warsztatów było 8 i każdy dotyczył innego typu roweru. Część praktyczną wzbogaciła teoria: omówienie budowy każdego elementu, przy którym majstrowano. Organizatorki namówiły do współpracy warszawskie warsztaty rowerowe i zapewniły uczestniczkom "narzędzia, instruktorki_ów, rowery – jeśli ktosia chce się uczyć, a nie ma roweru (jeszcze:)". No i wstęp był wolny. Jak to wszystko wyglądało, możecie zobaczyć na zdjęciach.

Organizatorki akcji pomyślały też o internaut(k)ach i na swojej stronie umieściły kilka instruktażowych filmów. Egoistycznie zamieszczam ten o wymianie dętki. Kto czytał bloga w zeszłym roku, wie, że wybuchające opony doprowadzały mnie do białej gorączki.


Kilka dni temu napisałam mail do organizatorek, by dowiedzieć się, czy planują podobną akcję w tym roku. Na razie odpowiedź nie dotarła, ale obiecuję, że jeśli tylko się odezwą, dam Wam znać. Możecie też dołączyć do "zębatek" na fejsie, choć na razie niewiele tam się dzieje. Mam jednak nadzieję, że ekipa się reaktywuje.

* Ci jednak się nie przyznają i prędzej rozłożą rower na części, a potem będą go składać do zimy. Yep, to szowinistyczna uwaga poparta jednak faktami, których dla mojego własnego dobra nie ujawnię publicznie.

** Istnieje obawa, że P. się za bardzo dotleni po godzinach spędzanych przed kompem. Prawda jest jednak taka, że jeździ jak szatan i jedna z naszych nielicznych wspólnych wycieczek polegała na tym, że czekał na mnie przy każdym zakręcie.

*** Brak parytetu wyjaśniono tak: "Bo ze względu na obowiązujące w naszym społeczeństwie wzory kulturowe kobiety mają mniejszą szansę na zdobycie praktycznych umiejętności technicznych". Zgoda, sama  o tym powyżej napisałam. Jednak osobiście wpuściłabym na zajęcia chłopów, którzy się wychowali poza wzorcem.

Monday, March 28, 2011

Dobrze jest postawić przy żubrze?

Znajomi z fejsa już to znają, ale zbieranie materiałów do nowego wpisu trochę się przeciąga, więc podrzucam Wam przykład, jak się nie powinno (nie)zabezpieczać roweru. Fotki wrzucam z czystym sumieniem, bo nie robię tu komuś koło piór, tylko pokazuję Wam przykład mojej własnej bezmyślności. Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że spieszyłam się do fabryki, a zapachowi świeżego chleba oprzeć się nie mogłam. No i wyszło, jak wyszło. Na szczęście pani sprzedawczyni była na tyle miła, że cały czas "blinkała" na moje dwa kółka. Krótko mówiąc, minus dla sklepu za brak stojaków, plus dla obsługi za społecznie odpowiedzialną postawę i liść otrzeźwienie dla mnie.


Saturday, March 26, 2011

Bicycle Film Festival

Dziesięć lat temu nowojorski rowerzysta został potrącony przez autobus. Czy dostał astronomiczne odszkodowanie od transportu miejskiego? Nie wiem. Czy został tajemniczym mścicielem wymierzającym sprawiedliwość kierowcom niezważającym na "bajkerów"? Chyba nie. Brent Barbur powołał do życia Bicycle Film Festival.

W ciągu dekady BFF trafił do 37 miast na całym świecie i w każdym jest wielkim świętem rowerzystów. Towarzyszą mu imprezy, wystawy, koncerty i pokazy. Festiwal startuje w czerwcu w Nowym Jorku, by potem przenosić się do kolejnych miejsc. W Europie odbywa się oczywiście w Kopenhadze i Amsterdamie, ale także w miastach, które nie od razu kojarzą się z tłumami rowerzystów na ulicach, m.in. w Atenach, Lizbonie, Monachium, Milano i Wiedniu.

Kto może zgłosić film? Każdy. I tu uwaga: wciąż można przesyłać filmy do tegorocznej edycji. Dzisiaj na Facebooku organizatorzy ogłosili, że przedłużają termin do 7 kwietnia :) Kto zasiada w jury? Nikt, bo takowego nie ma. Nie ma też nagród ani czerwonych dywanów, a mimo to BFF przyciągnął do udziału nie tylko amatorów, ale i kilka filmowych sław. Byli wśród nich amerykański filmowiec i twórca świetnych teledysków Spike Jonz (pamiętacie Weapon of Choice Fatboy Slima z Christopherem Walkenem drwiącym z grawitacji?), Neistat Brothers - filmowcy z Nowego Jorku, którzy w 2003 r. narobili sporo szumu filmem  iPod's Dirty Secret, a także duński reżyser i poeta, Jorgen Leth.

Różnorodność filmów, tematów i środków artystycznych zapiera dech. Od paradokumentu o tym, jak się kradnie rower w Nowym Jorku (Neistat Brothers Bike Thief), do poetyckiej opowieści o niemal  intymnym związku cyklisty z rowerem (Petter Madden The Tall Old Lady). Od portretu kolarskiej legendy Gino Bartaliego (Erik van Empel Tour of Legends) do historii o włoskim konstruktorze rowerów Giovannim Pelizzolim (Daniel Leeb Soul of Steel). Wreszcie od historii imigrantów z Trynidadu i Tobago, przerabiających stare rowery na mobilne dyskoteki (Joe Stevens & Nicolas Randall Made in Queens), do zabawnej kreskówki pokazującej, jak na rowerze prezentują się zwierzęta i przedmioty (Chris Jolly Some Things Ride A Bicycle). Oto krótkie podsumowanie przygotowane przed tegorocznym 11. festiwalem:

   
Zobaczcie też urzekający prostotą film reklamujący 10. festiwal:


Strona festiwalu: http://www.bicyclefilmfestival.com/

Friday, March 25, 2011

Rowerem do pracy

No tośmy wczoraj powspominali, a teraz czas z podniesionym czołem spojrzeć w przyszłość. Robi się ciepło, więc na stronach popularyzujących jazdę na rowerze mnożą się rozmaite poradniki.* Będę 'tłendi' i też Wam coś poradzę - zacznijcie wreszcie jeździć rowerem do roboty! Nie grzebcie dobrych chęci obok noworocznych i urodzinowych postanowień.**

No to jak, korci Was? Ale boicie się, że w ostatecznym rozrachunku więcej z tym wszystkim ambarasu niż zabawy? Ej, jeżdżenie na rowerze do pracy to nie sport ekstremalny. Nie trzeba się do tego przygotowywać jak do wyprawy na Kilimandżaro. Warto jednak parę rzeczy wiedzieć, żeby nie zniechęcić się na starcie. A zatem, jak pisał pewien człowiek, któremu na czas nie odebrano dostępu do materiałów piśmienniczych, 'do ad rem'. 

Poczytajcie poradniki w necie albo pogadajcie ze znajomymi, którzy przyjeżdżają na rowerze do pracy. Zbierzecie mnóstwo informacji. Potem uruchomcie zdrowy rozsądek. Podarujcie sobie dyskusje o wyższości jednego typu roweru nad drugim. Zduście w sobie pokusę, żeby od stóp do głów odziać się w lycrę. Przypuszczalnie macie 90% rzeczy potrzebnych, żeby wygodnie dojeżdżać do pracy na rowerze.

Zadbajcie, żeby rower był w dobrym stanie technicznym. Nic tak nie zniechęca, jak złapanie pierwszego dnia gumy albo zacinające się przerzutki. Nie mówiąc o tym, że zapuszczony rower to prosta droga do wypadku. Lubicie się paprać w smarach, dokręcać śrubki i wydaje Wam się, że coś wiecie o centrowaniu kół? Ekstra, ale tym mniej uzdolnionym albo leniwym jak ja proponuję znalezienie dobrego warsztatu rowerowego. Dobrego, czyli takiego, gdzie z równym zaangażowaniem zajmą się rowerem droższym niż samochód i kompletnym 'nołnejmem'. No i takiego, w którym przegląd nie będzie kosztował więcej niż rower.*** A przy odbiorze 'bajka' kupcie sobie oświetlenie na tył i przód.

Przed pierwszym przyjazdem na rowerze przywieźcie do pracy kilka drobiazgów. Warto to zrobić wcześniej, żeby pierwszego dnia nie jechać objuczonym jak muł. Chyba większość z nas pracuje w miejscach, gdzie na szybki prysznic raczej nie można liczyć. A nie oszukujmy się, podczas jazdy spocicie się. Jeśli dotąd nie dbaliście o tężyznę fizyczną, to pewnie będziecie bardzo spoceni. Warto mieć więc na podorędziu nawilżone chusteczki. W szufladzie trzymam jeszcze dezodorant do stóp i antyperspirant, a także zapasową parę spodni i T-shirt. Na co mi garderoba? Ano, nie łudźcie się, przyjdzie taki dzień, że w drodze złapie Was cudowny wiosenny/letni deszczyk albo wściekła ulewa. Głupio przez 8 godzin siedzieć w mokrych ciuchach.

Słowo do Was, kochaniutkie. Nie musimy rezygnować z makijażu! Wiem, że są takie magiczne istoty, które  tak się pacykują, że nic im się nie rozmazuje ani nie świeci, niezależnie od okoliczności. Zwykłym śmiertelniczkom radzę dorzucić do szuflady z chusteczkami i dezodorantem fluid i tusz, czy czego tam potrzebujecie, żeby nie straszyć ludzi. Zakładam przy tym, że nie robicie makijażu przez godzinę - kierownik mógłby się wkurzyć.

Ubierzcie się wygodnie. Mhm, banał. No to kolejny: każdy rowerzysta trochę inaczej będzie rozumiał 'wygodnie'. Po jednej stronie mamy zwolenników cycle chic. Temat rzeka, poszukajcie w necie - zobaczycie świetne zdjęcia zrelaksowanych ludzi jeżdżących na rowerze w garniturach, spódnicach i szpilkach.**** Po drugiej stronie są ci wszyscy terminatorzy w opiętych gatkach. Po 3 latach dojeżdżania do pracy w kwestii rowerowego szyku jestem gdzieś po środku. Termoaktywna koszulka, wiatrochronna kurtka, rękawiczki - tak, gatki z lycrą już niekoniecznie. Mam też to szczęście, że w pracy mogę bezkarnie paradować cały rok w dżinsach. Na miejscu zmieniam koszulkę oraz skarpetki i jestem już gotowa do pracy na rzecz. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy tak ma. Musicie po prostu wypracować własne rozwiązania. Najważniejsze, żebyście nie wozili w plecaku albo sakwach całej szafy.

Obczaj drogę i zastanów się, czy już czas. Radzę Wam pierwszą drogę do pracy zrobić na przykład w sobotę. Wiem, sadyzm. Nie będziecie jednak jechać pod presją czasu i spokojnie ocenicie, ile zajmuje Wam dojazd. Poza tym na drogach będzie dużo mniejszy ruch niż w porannym szczycie, więc sprawdzicie, czy jesteście już gotowi do jazdy ulicą, czy może lepiej będzie od czasu do czasu zjechać na chodnik. Zastanówcie się także, czy marzec to moment, kiedy chcecie zaczynać przygodę z rowerem. Poranki bywają jeszcze chłodne, a pogoda kapryśna. Może warto na początek wybrać tylko dzień lub dwa w tygodniu, gdy zamienicie samochód albo miejski transport na rower? Pozwólcie, żeby rower zmieniał Wasze życie niepostrzeżenie. Na lepsze. Rewolucje odradzam - są gwałtowne, krwawe i krótkotrwałe, zostaje po nich trauma.

No i najważniejsze - to ma być przyjemność i sposób na wygodne przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Odnajdźcie swoje tempo i zróbcie wszystko, żeby do pracy nie przyjechać z trzęsącymi się nogami i skróconym oddechem. Stroma górka? Nie wstydźcie się zejść z roweru. Za miesiąc będziecie pod nią podjeżdżać bez najmniejszego wysiłku. Cieszcie się jazdą! Podzielcie sobie trasę na 3 etapy. Na pierwszym rozgrzewka, na drugim można trochę depnąć, ale na początku bez przesady. Trzeci nazywam odzyskiwaniem godności osobistej - zwalniam, wyrównuję oddech, pozwalam, żeby pot na czole nieco obeschnął. Dzięki takiemu podejściu nie będziecie ze strachem myśleć o powrocie do domu, tylko cieszyć się relaksem, który czeka Was po 8 godzinach orki.  

* Niektóre z tych artykułów są naprawdę niezłe, bo zdroworozsądkowe. Polecam artykuł Jak się ruszyć z kanapy i nie osiwieć.
** W przeciwieństwie do realizacji wyżej wymienionych jazda na rowerze to frajda. W dodatku może Wam pomóc w realizacji dwóch z trzech wymienionych.
*** Poznaniacy i mieszkańcy okolic, Wam szczerze polecam Bicykl na Piątkowie.
**** I Poznań ma swój blog Cycle Chic. Zajrzyjcie koniecznie!

Wednesday, March 23, 2011

To już za nami

21 marca P. uroczyście oznajmił: "Dotrwaliśmy do wiosny!". Triumf zawarty w tym prostym stwierdzeniu - przyznacie - nie był bezpodstawny. Letko nie było. Na szczęście miętcy nie jesteśmy i z pomocą centralnego ogrzewania, imbiru, cytryn i domowych nalewek daliśmy radę. Teraz, grzejąc się w pierwszych promieniach słońca, mogę już snuć kombatanckie wspomnienia.

Co mnie w tym roku siekło, żeby jeździć zimą na rowerze? Dałam się wkręcić pogodzie, ot co!* Pamiętam taki dzień w styczniu, gdy słupek rtęci, czy co tam teraz pakują do termometrów, skoczył do przyjemnych okolic zera. Potem z dnia na dzień temperatura zwodniczo powoli spadała. Skoro dałam radę przy -3, to przecież przy -5 nie może być dużo gorzej. Tym sposobem pod koniec tygodnia deptałam przy -10 pod wiatr, który zamrażał gałki oczne. I wiecie co? Było super! Z lubością graniczącą z ekstazą mijałam ludzi przytupujących z zimna na przystankach. Bawiłam się świetnie. Do pierwszej śnieżycy.

Mała dygresja. Przeczytałam cały internet na temat rowerowania zimą. Wyłaniał się z tego - jak to się mówi na lekcjach polskiego - romantyczny obraz.** W skrócie rzecz ujmując, jazda w śniegu i po śniegu miała się niewiele różnić od wycieczek w nietrudny teren. Sypki śnieg był porównywany do piasku, a ten już udeptany - do jazdy po asfalcie. W zasadzie to zimą miało być nawet bezpieczniej. Bo na co byście woleli glebnąć? Na leśną ścieżkę pokrytą listowiem? Czy na tę samą ścieżkę pokrytą śnieżnym puchem?

Nooooooooot! Piasek nie okleja hamulców i mechanizmu przerzutki. A jazda po udeptanym śniegu z mini-muldami jest na dłuższą metę tak... - nie mogę tu użyć adekwatnego słowa, bo blog obserwuje moja Mama - że z rozczuleniem zaczynasz myśleć o poz-bruku, którym w Poznaniu tak ochoczo wykłada się drogi rowerowe. Narzekam, nie bojąc się, że kogoś tu zniechęcę do jazdy na rowerze, bo przecież do przyszłej zimy wy już nie będzie pamiętać tego wpisu, a ja tego, co napisałam.

Z kronikarskiej powinności dorzucam zdjęcia dokumentujące moje zimowe zmagania. Trzy. Tylko tyle razy odważyłam się ściągnąć rękawiczki.





* Nie bez znaczenia był świeżo zakończony romans z jogą powiązany z mocnym postanowieniem utrzymania przez zimę w miarę przyzwoitej wagi. Związek z jogą był krótki, burzliwy i bolesny. Do pewnego stopnia nawet upokarzający. Ile można unosić kość ogonową do sufitu w rozpaczliwych próbach zrobienia psa z głową w dole? Czarę goryczy przepełniły nieudane próby nawiązania kontaktu z "guzami kulszowymi" i zrozumienia, o co do... (nadzór rodzicielski) chodzi z tymi żywymi stopami.

** W sumie na początku wiosny nie ma to większego sensu, ale i tak napiszę wam, co moim zdaniem warto z tego wszystkiego zapamiętać: ubieraj się na cebulkę, obniż siodełko i zmniejsz ciśnienie w oponach.

Tuesday, March 22, 2011

Wiosenne porządki

Poczułam przypływ energii, więc chwyciłam za miotłę i trochę posprzątałam na blogu. Chcę przy tym z dumą podkreślić, że roweru odkurzać nie musiałam, bo sezon zaczęłam już po pierwszych roztopach w styczniu. Dowody rzeczowe dorzucę jutro. Zakładanie dwóch par spodni, skarpet i rękawiczek*, odkuwanie lodu z hamulców i niekontrolowane poślizgi się opłaciły. Wiosenne wichury i opady w zeszłym tygodniu były naprawdę miłą odmianą po lutej zimie, którą - niech bogom będą dzięki - mamy za sobą, alleluja.

Od Dnia Wagarowicza nie można narzekać na pogodę (tfu, tfu na psa urok!), ale wiem, że dla niektórych temperatury w okolicach 10 stopni nadal są wysoce podejrzane. Porada tygodnia: zimno? No to trzeba szybciej pedałować. Kondycja nie teges? Zadbajcie o uszy. Mnie w tym tygodniu dodatkowo grzeje Roisin Murphy i "Ruby Blue".


* Wiem, wiem, trzeba było sobie kupić ciepłe galoty dla rowerzystów. Święta jednak skutecznie wydrenowały portfel, a Gwiazdor jakoś nie dał się przekonać do pomysłu nabycia drogą kupna termoaktywnej bielizny, choć mało seksownej, to jednak chroniącej dupsko przed odmrożeniami. Poza tym przyznam, że bawiło mnie sprawdzanie, ile ciuchów można na siebie włożyć, nie ograniczając przy tym znacząco swobody ruchów. Okazało się, że całkiem sporo.

** Nie, nie namawiam nikogo do samobójstwa i jeżdżenia ulicą z nastawioną na całą epę muzyką. Zdrowy rozsądek jest wysoce w tej kwestii wskazany. Wysoce! Podłączam swój system nerwowy do empetrójki, gdy jestem na ścieżce rowerowej albo gdy jadę chodnikiem.***

*** Tak, przyznaję - bywa, że jeżdżę po chodnikach. Bo choć polscy prawodawcy wreszcie dostrzegli, że jazda ulicą w czasie ulewy, to sport ekstremalny, to niestety nie wzięli pod uwagę, że jazda polskimi ulicami po polskiej zimie w towarzystwie polskich kierowców, to już prawdziwe balansowanie na krawędzi.